Biały fartuch
Płacze niebo śniegiem
Białe łzy są demonstracją
Pogardy dla zimna
I postaw bez serca.
Pseudo-dżentelmeni
W krawatach i nienagannie
Skrojonych garniturach
Nafaszerowani robactwem
Gniją i cuchną na kilometr.
Zaprzedali swoją duszę
Za mamonę z nieszczęść
Ludzkiej fabuły dramatu
Końca wyboistej drogi.
Białe fartuchy umierają
Ze śmiechu, z głupoty ludzi,
Którzy bezgranicznie ufają
Bieli z rękami w kieszeniach.
Moja odwaga znienawidzona!
To nic, nie boje się zgniłej
Bieli z uśmiechem na twarzy
Tak pięknej że aż ohydnej.
Patrzysz Boże, a nie grzmisz
No cóż, Ty po prostu kochasz
Ponad ludzki rozum i serce.
Proszę naucz mnie
Kochać po Twojemu./alboż/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz